wtorek, 24 września 2013

Rozdział 3

Wbiegając szybko do domu, w locie zdjęłam płaszczyk i rzucając go na kanapę w salonie pobiegłam w stronę schodów. Skacząc schodek po schodku w drodze pozbyłam się szpilek i spódnicy, po czym w holu straciłam bluzkę. W samej bieliźnie wbiegłam do garderoby i szybko przebrałam się w coś luźnego. Zabierając spakowaną walizkę z pokoju zbiegłam na dół i upewniając się, że wszystko jest wyłączone i pozamykane wyszłam z domu i zamykając drzwi na klucz skierowałam się do taksówki, która już na mnie czekała. Podając kierowcy adres docelowy czekałam aż dojedziemy na dworzec kolejowy. Po dojechaniu na miejsce grzecznie podziękowałam kierowcy i zapłaciwszy odpowiednią sumę wyszłam z samochodu z walizką w ręku. Kierując się do kasy, szybko zapłaciłam za odpowiedni bilet i skierowałam się na peron 3. Kierując się w stronę ławki i potykając się, wpadłam na całująca się parę.
A - Strasznie przepraszam - zaczęłam przepraszać całującą się parę, ale jak ujrzałam zawadiacki uśmiech bruneta zaprzestałam.
Lou - I znowu się spotykamy - uśmiechnął się szczęśliwy.
E - Dziewczyna ze Starbucks'a?
Lou - Tak - brunet posłał jej uśmiech.
E - Eleanor Calder - na dźwięk jej nazwiska spojrzałam na nią i przed oczami stanęła mi mała dziewczyna z dużymi brązowymi oczami i 2 długimi ciemnymi warkoczykami.
A - Znam cię - szepnęłam cofając się do tyłu - Zawsze bawiłaś się z moim bratem - szepnęłam ledwo powstrzymując łzy.
E - Przepraszam nie przypominam sobie - powiedziała niepewnie marszcząc czoło.
A - Masz prawo nie pamiętać - powiedziałam opanowując się lekko - Nazywam się Aria Winchester.
E - Siostra Alana - powiedziała, a jej oczy wypełniły się łzami - A mówili,że zmarłaś.
A - Niestety żyję - powiedziałam. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Wyświetlił mi się numer Miley.
###
A - Hej Skarbie - powiedziałam łagodnie do słuchawki odchodząc od pary zakochańców.
M - Ciociu kiedy przyjedziesz?
A - Zaraz mam pociąg i tylko wysiądę w Mechesterze i już jadę do ciebie do szpitala.
M - Obiecujesz?
A - Obiecuję - powiedziałam łamiącym się głosem.
M - To już szykuje pana Kluseczkę.
A - Kocham cię Malutka - szepnęłam po czym się rozłączyłam, a po moim policzku spłynęła łza.
###
Lou - Chłopak?? - zapytał podchodząc do mnie z dziewczyną.
A - Nie - odpowiedziałam wycierając łzy - Dziewczynka chora na raka, której jestem wolontariuszką i wpłacam na nią i na inne dzieci co miesiąc odpowiednią sumę pieniędzy.
Lou  - Ouuuu - popatrzył na mnie zamurowany. Zaraz jednak podjechał pociąg i nie patrząc już na parę jak najszybciej wsiadłam do środka i zajęłam miejsce.
***
M - Ciocia - krzyknęła mała dziewczynka o dużych niebiesko-szarych oczach z kolorową chustką na głowie biegnąc w moją stronę. Złapałam ją w locie i mocno przytuliłam.
A - Cześć Kruszynko.
M - Chodź zobaczyć, moje nowe rysunki - zaczęła wesoło szczebiotać, a ja z uśmiechem podążałam za nią. Dlaczego akurat takie małe dzieci są skazane na śmierć. Jakbym mogła sama bym wzięła ich choroby na siebie. Patrząc na tego skrzata, oddałabym wszystko w świecie aby tylko wyzdrowiała. Niestety ma raka płuc i to nieuleczalnego. I za jakieś 4 miesiące może już jej tu nie być.......

2 tygodnie później...
Stojąc w progu swojego Londyńskiego domu, powstrzymywałam niewylane łzy. Mała Miley......Ona, ona umiera i to szybciej niż było przewidywane. Jej płuca, nie flirtują dostatecznej ilości tlenu, pracuje teraz z maszynami, a do tego jeszcze przeżuty na nerki i mózg. Pierwsza łza zaczęła spływać mi po policzku. Wkraczając do mieszkania rzuciłam walizkę w kąt i włączając na wierzy muzykę klasyczną, siadłam w salonie na fotelu i zaczęłam zatapiać smutki w czerwonym winie.....

Przepraszam zawaliłam z końcówką. reszta jest chyba nawet znośna. Przepraszam, że rzadko dodaje,ale mam też inne opowiadania na blogach i masę nauki. DO następnego kochani ;*